zwykłe znaczenie. Widziała, jak mali, pomalowani ludzie pr
zwykłe wartość. Widziała, jak mali, pomalowani ludzie przyszli, dojrzeli i zostali zmieceni, a potem samo Plemiona, a potem Rzymianie, później wysocy przybysze z wybrzeży Galii, a po nich... moment przestał istnieć, a ona widziała tylko wędrówki ludów i dojrzewanie świata; lody nadeszły i stopniały, i nadeszły ponownie, widziała wielkie świątynie Atlantis teraz zatopione na zawsze pod wodami oceanów, widziała, jak nowe lądy powstają i znikają... i ciszę, i poza nocą wielkie gwiazdy toczące się kołem... Za sobą usłyszała przeraźliwy, świdrujący krzyk, aż skóra jej ścierpła. To krzyczała Raven, Raven, której głosu przenigdy ówcześnie nie słyszała. Raven, która pewnego razu, łapiąc spadającą lampę, poparzyła się wrzącym olejem i gdy bandażowano jej blizny, zatykała usta rękoma, by z bólu nie złamać ślubu, którym swój głos oddała Bogini. Zawsze powinno nosiła blizny. dawniej patrząc na nią, Morgiana pomyślała: ślub, który ja złożyłam, to w porównaniu z jej przysięgą tak niewiele, a mimo wszystko o mało go nie złamałam dla ciemnowłosego chłopca o słodkim głosie. A teraz Raven krzyczała głośno w bezksiężycową noc. To był wysoki, elektryzujący krzyk, jak wycie rodzącej kobiety. Po trzykroć wibrujący ton okrążył szczyt Toru i Morgiana znów zadrżała. Wiedziała, że nawet zakonnice na owej drugiej wyspie, która istniała równolegle z ich światem, musiały obudzić się w własnych odosobnionych celach i żegnać logo krzyża, słysząc taki przeraźliwy krzyk, który rozbrzmiewał pomiędzy światami. Po krzyku nastała cisza, cisza, która Morgianie wydała się przepełniona oddechem, równym, wstrzymywanym oddechem niewidzialnych inicjatek, które stały wokół owej porażającej samotności zamieszkanej jedynie przez trzy nieruchome kapłanki. później, dusząc się i kaszląc, jakby to długie milczenie zraniło jej głos, Raven zawołała: – Ach, siedem razy Koło, Koło o trzynastu osiach, obróciło się na niebie... siedmiokrotnie mama narodziła swego czarnego syna. Znów zapadła cisza, tym głębsza w porównaniu z niedawnym wołaniem, przerywana jedynie urywanym oddechem natchnionej kapłanki. Znów krzyknęła: – Och, płonę, płonę! Już moment, już moment... – i ponownie pogrążyła się w ciężkiej ciszy, brzemiennej trwogą. – Biegną! Biegną na letnie bekowisko, biegną, zmagają się, wybierają króla... ach, krew, krew, a najwspanialszy z nich wszystkich biegnie, a na jego dumnych rogach bywa krew... Przedłużająca się cisza. Morgiana poza ciemnością własnych powiek ujrzała wiosenny trucht stada jeleni. Raz jeszcze zobaczyła dawno zapomnianą wizję, której fragmenty widziała kiedyś w srebrnej misie: między jeleniami był człowiek, bił się, walczył... – To potomek Bogini, biegnie, biegnie... Rogaty Pan musi zginąć... i Rogaty Pan musi przejąć koronę... Dziewica Łowczyni zawoła do siebie swego pana, musi złożyć swą cnotę Bogom... ach, ta pradawna ofiara, ta stara ofiara... płonę, płonę... – zwroty zaczęły nachodzić na siebie, zamazywać się, aż stały się bez wyjątku niezrozumiałe i zamarły w jednym, długim szlochu. przez zamknięte powieki Morgiana ujrzała, jak Raven pada nieprzytomna na ziemię i leży bez ruchu. Ciszę przerywał tylko dźwięk łapanego przez nią z trudem powietrza. Gdzieś zahuczał puszczyk. Raz, 2, trzy razy. Z ciemności wyszły kapłanki, ciche i ciemne, niebieskie półksiężyce świeciły na ich czołach. Delikatnie podniosły Raven i zabrały ją. Podniosły też Morgianę. Czuła, jak jej ciężką skroń pewien człowiek tuli czule do miękkich piersi. oraz nie wiedziała nic więcej. Trzy dni później, kiedy trochę odzyskała siły, Viviana przysłała po nią. Morgiana wstała i próbowała się nałożyć, ale była jeszcze za bardzo słaba, więc przyjęła pomoc jednej z młodszych kapłanek, wdzięczna losowi, że dziewczyna była pod ślubami milczenia i nie odzywała się do niej. długi post, okropna słabość spowodowana rytualnymi ziołami, napięcie tamtej nocy wciąż dawały się we znaki jej ciału.